Każda epoka ma swoje wzorce piękna. Niestety epoka agresywnego marketingu narzuca kanon zmuszający do wyczerpującej walki o doskonałą sylwetkę. Często jednak na drodze stają przeszkody (mity dietetyczne) podrzucone z premedytacją przez głównych aktorów tej epoki: specjalistów od reklamy. Obalmy więc kilka mitów.
1. Śniadanie jest najważniejszym posiłkiem dnia
Prawda jest taka, że śniadanie, choć może być dla Ciebie istotne, nie jest wcale ważniejszym posiłkiem od pozostałych. Jest ważne, więc jeśli po pobudce jest Ci źle i czujesz, że energii nie starczy nawet na tyle, żeby dotrwać do porannej kawy – OK, zjedz śniadanie.
Nie istnieje jednak żadne uzasadnienie, aby jeść tylko dlatego, że nagle ważność śniadania jakoś strasznie wzrosła. Nie wierzysz? Spróbuj znaleźć badania naukowe, które by to potwierdziły i nie były sfinansowane przez producentów płatków śniadaniowych. To właśnie specjaliści z ich działów marketingu sprytnie wcisnęli w obiektywy kamer wizję amerykańskiej rodziny przy wspólnym śniadaniu, przy okazji wywołując wojenkę o to, czy płatki zalewa się mlekiem, czy do mleka wsypuje i czy mleko ma być ciepłe, czy zimne. Ale wracając do tematu: to marketing położył nacisk na wagę śniadania.

Nie można przecież wcisnąć ludziom, że mają kupować płatki śniadaniowe i jednocześnie twierdzić, że od śniadania ważniejszy jest obiad (czy raczej lunch, bo ten mit przywędrował z USA). Dla wielu osób, jak pokazuje doświadczenie dietetyków, ważniejszy jest któryś z późniejszych posiłków. Układ trawienny po nocnym wypoczynku wcale nie pali się do roboty, więc jego obciążanie nie jest dobrym pomysłem.
2. Mam złą przemianę materii, więc tyję!
A to już nie tyle mit, ile błąd wynikający z niezrozumienia zasad fizjologii. Zaraz to jednak naprawimy. Czym jest przemiana materii? To – mówiąc w skrócie – ogół procesów, które sprawiają, że to, co trafia do ust, jest… nie uwierzysz – przemieniane w to, co jest potrzebne w organizmie.
O tym, jakie będą efekty metabolizmu, decyduje autonomicznie organizm: czy potrzeba energii na już, czy potrzeba zapasów, czy więcej wapnia, mniej sodu, czy zgromadzić zapas witaminy B12, czy pozbyć się nadmiaru witaminy C i tak dalej, i tak dalej. Mechanika tych procesów jest niewyobrażalnie skomplikowana i nawet jej do końca nie poznaliśmy, nie mówiąc o skutecznej regulacji z zewnątrz.

Można jednak udowodnić jedną rzecz: jeśli przemiana materii jest dobra, to z definicji przebiega z większą wydajnością. Można założyć, że większa wydajność dotyczy wszystkich procesów, również odkładania materiałów zapasowych. Dlatego tyje się z dobrą przemianą, a nie słabą. Dowód nie wprost – przyjmowanie błonnika POGARSZA metabolizm. Po prostu daje mniej czasu na wchłonięcie substancji odżywczych z jelita. Obniża się więc wydajność procesów metabolicznych – metabolizm słabnie, waga spada. I tyle – problem rozwiązany, więc wiesz, od której strony do niego podchodzić.
3. Tyje się od podjadania
Czy to prawda, czy nie? Można mieć pewne wątpliwości, bo problem jest stosunkowo złożony. Zarysowane tak ogólnie twierdzenie to bzdura. Dlaczego? Bo gdyby tyło się po prostu od podjadania, to zamiana wafelka na jabłko nie byłaby niczym uzasadniona. Nie chodzi więc o sam fakt jedzenia między posiłkami. To nawet nie brzmi dobrze – nie da się jeść między posiłkami, prawda? Tylko o to, co się je, a ściślej – jak te produkty są metabolizowane.
Ogólne twierdzenie odrzucamy więc po krótkim i raczej lekkim rozumowaniu. Pozostaje sobie wyjaśnić, dlaczego w takim razie można tyć od podjadania słodyczy, a od podjadania marchewki będzie znacznie trudniej. Od razu wyjaśnię, że nie będziemy zajmowali się stopniem przetworzenia żywności. Gdyż dojdziemy do absurdu i udowodnimy, że trzeba odstawić jabłka na rzecz selera.

Teoretycznie byłoby to uzasadnione, ale problemem nie są owoce, tylko raczej ptasie mleczko, prażynki, słone paluszki itd. A te produkty łączy jeszcze jedna wspólna cecha – konsystencja. Czy można utyć od jedzenia produktów o określonej konsystencji czy raczej gęstości? Okazuje się, że tak. Otóż badania naukowe dowiodły, że produkty „puszyste” i lekkie są z jakiegoś powodu traktowane przez mózg na podstawie samych tylko doznań dotykowych z podniebienia i języka, traktowane jako niżej kaloryczne, ergo – sygnał, że można zjeść ich więcej już płynie. A nie można, bo jednak tych kalorii jest ZNACZNIE więcej. Ta sama zasada dotyczy jednak wszystkich posiłków, a nie tylko tego, co nazywa się podjadaniem.
Jak sobie z tym poradzić? Jest idiotycznie prosty sposób – trzeba po prostu zaufać organizmowi, że naprawdę da znać, jak będą mu potrzebne kalorie. Czasem to wymaga przyzwyczajenia, jeśli podjadanie stało się bezrefleksyjną przyjemnością i nałogiem, ale po uważnym wsłuchaniu się w to, co mówi bebech – czy to jest „chcę ciastko” czy „jestem głodny” – można problemu pozbyć się w parę dni.
4. Organizm gromadzi zapasy, jeśli je się nieregularnie
Ponownie: masz na potwierdzenie tej tezy jakieś badania naukowe inne niż sponsorowane? Nie podejrzewam. Sama hipoteza leżąca u podstawy tego wniosku nie jest może całkiem zła. Faktycznie ewolucja przygotowała mechanizmy, które pozwalają na przetrwanie pewnego czasu bez jedzenia, ale nie działa to tak, jak się dziś często mówi.
Przede wszystkim nie jest prawdą, że w jakimś bliżej nieokreślonym momencie historii ludzie cierpieli wielki głód. Zgoda, że zatłukli mamuta od wielkiego święta, ale już wtedy wiedzieli, że zapasy, to się robi nie w organizmie, tylko w jaskini, jurcie czy innej ziemiance. Zresztą – po raz kolejny nie wprost: myśliwy prehistoryczny je nieregularnie → działa u niego mechanizm gromadzenia zapasów tłuszczu → tyje. No dobra, ale jak w takim razie banda otyłych australopiteków czy innych człekokształtnych dogania mamuta albo coś, co biega znacznie szybciej? Że co? Czasy ultraszybkich spaślaków?

To raczej nie wchodzi w grę. Po drugie – okresy zmniejszonej podaży energetycznej oczywiście następowały, ale były krótkie (bo jak się czegoś nie upoluje, to jeszcze można zebrać rośliny) i nie należy sądzić, żeby „głód” trwał dłużej niż dzień lub dwa.
Można jeść nieregularnie i nie tyć, tylko znów – wróć punkt wyżej – trzeba słuchać, co ma do powiedzenia organizm. Zamiast pasjonować się wydumanym mechanizmem zabezpieczającym, znacznie lepiej jest zainteresować się mechanizmem profilaktycznym, który każdy z nas ma. Organizm daje znać, jak brakuje mu energii. Dopiero przedłużająca się głodówka prowadzi do uszkodzeń tkanek. Na krótką metę zapasów zawsze starcza i nic ponad normę się nie odkłada.
Podsumowanie
Wzorzec piękna wzorcem piękna – jest osiągalny, ale trzeba przestać słuchać ludzi, którzy go stworzyli. Wystarczy odrobina zdrowego rozsądku, żeby obalić większość żywieniowych mitów stworzonych i rozpropagowanych przez ludzi dążących do napchania swojej kieszeni. Wyżej rozprawiliśmy się tylko z paroma najbardziej oczywistymi. Natomiast idę o zakład, że teraz spojrzysz trochę inaczej na kolejne hasła reklamowe i porady dietetyków, których jedynym wykształceniem jest dwudniowy kurs online z zakupów grupowych.
